Łaska jest Bożym sposobem na radzenie sobie z naszą krnąbrnością i buntem. Wiemy, że Bóg stosuje łaskę, ale czy my ją stosujemy? Czy łaska rozlana jest w nas do tego stopnia by spływała jeszcze na innych? Czy raczej doświadczyliśmy jej tak mało, że staramy się manipulować, kontrolować i sterować innymi, tak by zachowywali się według naszych oczekiwań?
Kilka lat temu przeprowadziliśmy się z moim mężem na drugi kraniec Polski, aby razem z naszymi przyjaciółmi działać misyjnie. Plany były śmiałe, szalone, ale oparte na modlitwie i poprzedzone szukaniem woli Boga w tym względzie. Nie mieliśmy pieniędzy, niewiele doświadczenia ale wiele marzeń i pomysłów.
Przyjechaliśmy do miasta, w którym był już zbór i w naturalny sposób chcieliśmy włączyć się w jego życie. Byliśmy bardzo młodzi i ku naszej radości okazało się, że było tam kilka młodych osób a ci trochę starsi szybko pokochali nas jak swoje dzieci czy wnuki.
Było nas około 20 osób, ale na liście zborowej widniało około 60 nazwisk. Niektóre osoby od wielu lat nie przychodziły na nabożeństwa i nie utrzymywały więzi z innymi. Po licznych odwiedzinach, rozmowach i decyzjach na zebraniach sprawy zostały uporządkowane i te osoby, które już dawno wyłączyły się z życia w kościele, albo nie chciały być już jego częścią zostały skreślone z listy zborowej. Atmosfera jakby się oczyściła, gdyż teraz było wiadomo, że do kościoła należą te osoby, które tego chcą. Pomimo tych porządków opanowało nas jednak uczucie straty i opuszczenia.
Wiele z osób, które odwiedzaliśmy tak stanowczo twierdziły, że nie chcą mieć do czynienia z kościołem a czasami i z Bogiem. Odczuwaliśmy z tego powodu głęboki smutek. Był to czas, gdy w naszej małej grupie spotykaliśmy się po domach prawie codziennie. Modliliśmy się, śpiewaliśmy, robiliśmy wspólnie hamburgery wegetariańskie, piekliśmy chleby i chodziliśmy na dalekie spacery po plaży. Na jednym z takich spotkań ktoś poddał myśl by odwiedzić jeszcze raz wszystkich naszych byłych wyznawców, jak również jakichkolwiek znajomych, którzy kiedyś odwiedzili nasz kościół i zaprosić ich na spotkanie przygotowane specjalnie dla nich. Pomysł był wyśmienity więc od razu przystąpiliśmy do dzieła. Jedni robili zaproszenia, inni przygotowywali repertuar muzyczny, dziewczyny dzieliły się robieniem pysznego jedzonka. Ku naszemu zaskoczeniu wiele z zaproszonych osób przyszło na spotkanie. Małe mieszkanie, miejsce naszych nabożeństw, pękało w szwach z trudem mieszcząc około 30 osób. Było wspaniale. Było ciepło, wzruszająco, było dużo śmiechu i trochę łez. W wyniku tego spotkania kilka osób odnowiło swój kontakt z Bogiem, a inne na nowo zaczęło przychodzić do kościoła. Głęboka akceptacja, brak jakichkolwiek wyrzutów czy potępienia stworzyły żyzną glebę, czystą zdrową atmosferę do wzrostu w przyjaźni i miłości. Co ciekawe, wiele z naszych gości popełniło kiedyś bardzo głupie a niekiedy straszne rzeczy. Nie rozmawialiśmy jednak o tym, ale o tym, jak wspaniały jest Jezus. Ten akcent na Niego a nie na nasze zachowanie, postępowanie stworzył bezpieczne miejsce do wzrostu. To była łaska.
Łaska jest Bożym sposobem na radzenie sobie z naszą krnąbrnością i buntem. Wiemy, że Bóg stosuje łaskę, ale czy my ją stosujemy? Czy łaska rozlana jest w nas do tego stopnia by spływała jeszcze na innych? Czy raczej doświadczyliśmy jej tak mało, że staramy się manipulować, kontrolować i sterować innymi, tak by zachowywali się według naszych oczekiwań?
„Jeżeli uwolniliśmy się od nawyku sądzenia i potępiania drugich, potrafimy stać się dla ludzi miejscem bezpiecznym, miejscem bez wzajemnego ranienia oraz dokuczania sobie, i tylko wtedy zburzymy oddzielające nas mury uprzedzeń. Jako głęboko zakorzenieni w miłości Bożej, z pewnością nie zdołamy wymusić na żadnym człowieku miłości, ale zawsze potrafimy go zachęcić do pokochania innych. Jeśli ludzie zorientują się, iż nie mamy wobec nich ukrytych planów, ani złych zamiarów, przez które szukamy dla siebie osobistych korzyści, a pragniemy wyłącznie pokoju i pojednania, wówczas mogą odnaleźć wewnętrzny pokój oraz odwagę do opuszczenia broni przed drzwiami swego domu, wycelowanej w naszym kierunku. Wtedy podejmują pojednawczą rozmowę z dawnymi wrogami. W wielu wypadkach jest to reakcja spontaniczna. Nasze wysiłki dla pojednania częstokroć i niespodziewanie wieńczone są zwycięstwem. Wystarcza po prostu być z ludźmi, nie osądzając ich.” Henri J.M. Nouwen, Chleb na drogę, s. 400
Często rozumiemy, że tak należy traktować ludzi w świecie, tych którzy Boga jeszcze nie poznali, ale czy rozumiemy, że tak należy traktować też swoich współbraci? Każdy z nas jest na pewnej drodze z Bogiem, jeden bliżej, jeden dalej, jak daleko, to wie tylko Bóg. Głupotą i okrucieństwem jest oczekiwanie, że inni mają być tak daleko jak ja (bo ja jestem bardzo daleko!). Bóg najbardziej na świecie pragnie naszego rozwoju a jednak pozwala nam być w duchowym przedszkolu tak długo, jak tego potrzebujemy. Dla Niego i tak ważne jest, że w ogóle jesteśmy uczniami a jeszcze ważniejsze, że jesteśmy Jego dziećmi. On nie zrywa z nami więzi nawet, gdy robimy rzeczy najbardziej szalone. A jednak w kościele zrywamy więzi, i to bardzo łatwo. Wystarczy jeden wybryk, jeden grzech, jedno niezrozumienie. Koniec, nie znamy cię. Musisz się nawrócić, wtedy znów cię pokochamy. Żaden noworodek nie doczekałby swoich pierwszych urodzin przy takim traktowaniu. Z jakiegoś jednak powodu myślimy o sobie nawzajem jako o kimś więcej, niż jak o noworodkach.
Chrześcijanie uważają, że misja jest ich nadrzędnym zadaniem. Pozyskiwanie ludzi do Królestwa jest ich głównym celem. Ludzie dowiadują się o łasce w Jezusie Chrystusie i to łamie ich serca, nawracają się. Jednak jeżeli spotkają się z brakiem łaski w kościele, przestają się rozwijać, karłowacieją, chorują, odchodzą, umierają duchowo. To z kolei powoduje, że działalność misyjna obumiera. Zamiast apeli misyjnych, nawoływań, nowych inspirujących pomysłów, wystarczyłaby łaska. Wyrozumiałość, przychylność, zaufanie tworzą klimat, gdzie ziarenka wzrastają, bez namawiania. Wystarcza po prostu być z ludźmi, nie osądzając ich. Wystarczy pozwolić się kochać Bogu, a potem przelewać tę miłość na innych. Wystarczy, naprawdę.
Agata Strzyżewska
Podobne artykuły:
Patrzenie na innych oczami Boga to wyzwanie życia. Jednak gdy zrezygnujemy z przypisywania Bogu cech, których nie posiada, wtedy poznamy Go takim jakim jest naprawdę a to jest dopiero frajda.
Jest taki piękny wiersz Jolanty Macury:
dziękuję Ci za Miłość
której czas nie pokona
i za to że rozumiesz
nie zadając pytań
że widzisz we mnie
coś więcej prócz grzechu
że wszystko przemija
a Ty się nie zmieniasz
I jeśli naprawdę podążamy za Barankiem, dokądkolwiek On idzie, dojdziemy do miejsca, o którym napisałaś Agatko – do miejsca pojednania i łaski :))