Czy możliwe jest czczenie Boga z całego serca, a tak naprawdę Go nie znać? W rozmowie z Samarytanką Jezus stwierdził, że może tak się dziać chociaż nie to jest zamierzeniem Boga (J 4,22).
Powszechnym zjawiskiem w dzisiejszych zborach jest zbiorowe, duchowe głodowanie spowodowane brakiem osobistego poznania prawdziwej miłości Boga. Wyznawcy próbują się dożywić na różne sposoby i różne są tego rezultaty. Jedni przegrywając w codziennej bitwie z grzechami popadają w zniechęcenie. Inni bez reszty pochłonięci są przez pracę i zainteresowania szukając szczęścia w satysfakcji i przyjemnościach. Wielu innych tęskniąc za Bogiem zaczyna się karmić życiem religijnymi na co Bóg powiedział: „Ponieważ ten lud zbliża się do mnie tylko w słowach i sławi Mnie tylko wargami, podczas gdy serce jego jest z dala ode Mnie, ponieważ cześć jego jest dla mnie tylko wyuczonym przez ludzi zwyczajem dlatego właśnie Ja ponowię niezwykłe działanie cudów i znaków z tym ludem: zginie mądrość jego myślicieli, a rozum jego mędrców zaniknie” Iz 29,13.
Nie poznany Bóg
Czy studiowaliście kiedykolwiek przypowieść o synu marnotrawnym zwracając szczególną uwagę na postawę starszego syna? Czytając tę historię zazwyczaj koncentrujemy się na niespokojnym, pełnym wewnętrznych burz i napięć, grzesznym życiu młodszego syna, ale jego starszy brat jest w tej historii postacią jeszcze bardziej tragiczną i jeszcze bardziej nieszczęśliwą. Być może wielu z nas odnajdzie w jego postawie siebie.
W odpowiedzi starszego brata na radość Ojca spowodowaną opamiętaniem się i powrotem młodszego syna dostrzegamy przejrzysty obraz jego głodującego serca, które rozumiało miłości jego ojca. „Oto tyle 1at ci służę i nigdy nie przekroczyłem twego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę”. Wypowiedź ta typowa jest dla kogoś, kto nauczył się liczyć wszystkie swoje wysiłki podczas wspinania się po religijnej drabinie, kogoś kto jest bardzo świadomy pozycji jaką zajmuje względem innych. Zamiast powiedzieć „pracuję z tobą” starszy syn mówi „służę ci „. Zamiast „pracujemy razem” starszy syn mówi „Nie przekroczyłem twego rozkazu” co świadczy o tym, że nie doświadcza wspólnoty celu i działań z ojcem. Straszy syn powołuje się na swoje zasługi nie rozumiejąc, że ojciec przede wszystkim pragnie odwzajemnionej synowskiej miłości.
Potępieni bracia
Starszy brat używa ostrych, potępiających słów, nie uznając nawet młodszego za godnego nazywania się swoim bratem. Kiedy jesteśmy przepełnieni swoim ego i religijną poprawnością względem Ojca wtedy wszelkie upadki i potknięcia innych powodują nasze oburzenie. W sercu głodującego duchowo religijnego człowieka pojawia zgorzknienie, gdyż pomimo wieloletnich starań nie osiąga on tego co powinien posiadać – duchowej satysfakcji. Wtedy z łatwością oburzamy się na „grzeszników”, którzy za darmo dostają czułość, opiekę i niezasłużoną łaskę z powodu czego są wdzięczni i szczęśliwi. Oburzamy się też na Ojca postrzegając Go jako niesprawiedliwego, gdy jedni zostają uzdrowieni, a inni nie. W swoim sercu budujemy wtedy jeszcze większy mur, który jeszcze bardziej powstrzymuje nas od doświadczania Jego miłości, a pomimo tego jeszcze przez wiele lat będziemy próbowali „służyć” Ojcu czy to z obowiązku czy może ze strachu przed opinią ludzi, ale w gniewie i zgorzknieniu.
Wyschnięte kościoły
Jak wielu z nas „wielbi” Ojca i „służy” Mu podczas, gdy tak naprawdę wcale Go nie znamy i nie doświadczamy Jego miłości? Jak wielu z nas ciężko dla pracuje dla Boga i nie chce wejść na ucztę miłości i łaski, na którą On zaprasza? Zastanawiałam się jaka jest przyczyna naszych martwych nabożeństw. Czy ktoś poza mną też tak je odbiera? Pisząc martwych nie mam tu na myśli, że są za spokojne, mało ciekawe czy sztywne. Nie o rodzaj muzyki, sposób głoszenia czy styl modlitw mi chodzi. Martwe znaczy bez Ducha, bez Bożego dotknięcia wpływu czy przewodnictwa, bez uczucia głębokiej, intymnej czułości względem Ojca. Pieśni są śpiewane, kazanie jest wypowiedziane, modlitwy logiczne, ale gdzieś w tym wszystkim brakuje obecności żywego pragnącego kontaktu z nami Boga. Nie znamy Jego serca. Boimy się Boga, który mógłby podczas osobistej modlitwy dotknąć naszego serca, a szczególnie gdyby to zrobił na publicznym nabożeństwie (może byśmy się popłakali, a to spowodowałoby spojrzenia i wstyd). Tak więc wolimy głodować. Chodzimy głodujący przez cały tydzień skręcając się z bólu, ale wciąż zbyt dumni lub przestraszeni, aby przyjść na przyjęcie, które On wyprawia i najeść się do syta. Cotygodniowe nabożeństwa są często jedynie sumą oczekiwań, napięć, frustracji z powodu niezaspokojonej potrzeby miłości. Problemem nie są martwe nabożeństwa, ale zimne, martwe serca. Kiedy nie ma żywego, miłosnego kontaktu pomiędzy Ojcem a dziećmi, kiedy dzieci boją się być przytulane i brane na kolana (bo uważają to za wstyd) to nie tylko nie będą wzrastały i wydawały owocu, ale w końcu umrą z głodu w domu pełnym jedzenia. Ich „wielbienie” będzie suche, bezduszne i formalne. Ich wzajemne kontakty będą chłodne i obojętne, a nawet wrogie. Ich uczynki (przestrzeganie przykazań, przejęcie proroctwami czy praca ewangelizacyjna) będą bezowocne. Wykładanie poprawnych biblijnie doktryn nie doprowadzi nikogo do głębszej relacji z Bogiem, gdyż same słowa nie są w stanie zapoznać grzesznika w sposób praktyczny i rzeczywisty z Bożą miłością. Powinniśmy pamiętać, że:
– nie będziemy „ostatkami” o ile nie będziemy „kościołem” (żywym Ciałem Chrystusa),
– przestrzeganie Szabatu ma tylko wtedy znaczenie, gdy w tym dniu wielbimy Boga czystym i radosnym sercem
– nie można z radością oczekiwać kogoś, kto nie jest nam bliski (chęć pójścia do nieba, bo męczy nas życie na ziemi nie jest automatycznie tęsknotą za Bogiem)
Nauczanie doktryn osadzonych w Biblii zawsze jest dobre, ale skupianie się jedynie na słowach zamiast na osobie Boga sprawia, że w zborach przybywa coraz więcej jest filozofów, „papieży i buddystów” (Zwrot z kazania pewnego szanowanego pastora. Buddyści to ci którzy pracują na zbawienie, a papieże to ci, którzy są nieomylni.), którzy kochają teologię jako naukę, ciekawostki historyczne, samych siebie i swój kościół, ale nie Boga jako osobę. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest łatwa do ustalenia: jak mogą Go kochać skoro Go nie poznali, jak mieli Go poznać skoro ich nauczyciele i bracia w wierze również Go nie poznali? Gdzieś w historii wkradł się błąd. Chrześcijaństwo z duchowego ruchu przekształciło się w grupy ludzi przywiązanych jedynie do obrzędów w swoich budynkach kościelnych, a w dodatku walczących ze sobą nawzajem.
Tymczasem główną nauką Boga i Jego najgłębszym pragnieniem jest to abyśmy kochali Go z całego swojego serca, całej swojej duszy, umysłu i siły. A to jest możliwe tylko wtedy, gdy poznamy Go osobiście i będziemy trwali z Nim w intymnym (wylewając swoją duszę przed Nim), osobistym (bez pośrednictwa pastorów, książek czy kazań) i uczuciowym (emocjonalnym) związku. Jak to zrobić? Jeszcze raz przeczytaj przypowieść o synu marnotrawnym (osobiście wolę nazywać ją przypowieścią o miłości Ojca). Bóg wybiega nam na spotkanie, rzuca się nam na szyję i całuje nasze brudne policzki nie robiąc żadnych wyrzutów czy napomnień. Taki właśnie jest nasz Bóg! Taki jest nasz prawdziwy Ojciec! Wejdźcie na przyjęcie i jedzcie do syta z Jego stołu bez względu na to czy jesteś „starszym” czy „młodszym” synem. Przyjdź do swojego Ojca natychmiast i powiedz Mu o wszystkich przeszkodach, problemach i lękach przed Nim. Wyznaj Mu swoją bezradność i brak uczuć w stosunku do Niego, a następnie poczekaj na Jego ciepłe przytulenie i pocałunek. Przyjdzie na pewno. Jego obecność i moc wypełni twoje chwiejne serce i wzmocni je. Królestwo Boże jest wiecznie trwającym przyjęciem, a miłość Boga jest na nim najlepszą potrawą.
Agata Strzyżewska
Agata Strzyżewska ukończyła fizykę na Uniwersytecie Warszawskim oraz filologię angielską na Uniwersytecie Łódzkim. Autorka na co dzień pracuje jako nauczycielka języka angielskiego. W kościele prowadzi cykle spotkań poświęconych szukaniu bliskiej obecności Boga. Autorka jest także instruktorką tańców izraelskich.
Podobne artykuły:
Kościół marzeń mych i koszmarow
Napisać nie jest sztuką. Ale celnie uchwycić niezauważaną lub bagatelizowaną przez wielu istotę problemu – to jest to! Czas na prawdziwą, wewnętrzną reformację…
Cieszę się, że jest taka jadłodajnia, gdzie mogę zjeść proste jadło, gdzie nie muszę myśleć, czy stać mnie na to, co jest tam serwowane.. Był kiedyś w Szczecinie taki bar Turysta,w którym zawsze było pełno ludzi, zawsze były kolejki do lady i kasy. Pełno prostych ludzi, czasem unosił się przykry zapach niemych ciał, czasem opary alkoholu mówiły, że nie radzą sobie z życiem. Nowe zniechęcało to jednak innych, bo jadło było tanie i smaczne, a i atmosfera była jakaś taka swojska.
Agata, dziękuję za te porcję dobrego pokarmu. Zjadłem i nie odbija mi się. Dobrze mi, gdy spotykam ludzi, którzy uświadamiają sobie swoje wewnętrzne napięcia i mówią o tym wprost i w głos. Zaraz wyjeżdżam na nabozenstwo i wzdycham do Pana, by dał mi Swojego Ducha, by pojechał tam dziś że mną i zasiedlił też inne serca. Dziękuję Bogu za Was.
Ten artykuł rozwalił moją zbroje. Dziekuje. Chwała Panu!
tego mi było trzeba. dziękuję.