Jadłodajnia

portal ludzi głodnych i spragnionych Boga

Fanatyk

Jestem fanatykiem. Jesteś fanatykiem. On jest fanatykiem. Jak to brzmi? Odpychająco, obco, wrogo. Dla niektórych słowo „fanatyk” jest argumentem przesądzającym wynik dyskusji. Jeżeli  chodzi o mnie, to mogę być tak nazywany, bo wiem komu ufam.

Szef

Podobno szef był tu zawsze. Najstarsi pracownicy mówili, że był w tym zakładzie od samego początku. Budował go i był jego dyrektorem. Zakład prosperował znakomicie. Wszystko było w niena­gannym porządku. Zarobki kształtowały się znacz­nie powyżej średniej krajowej. Nie wiedzieli­śmy, co to redukcja zatrudnienia czy potrąca­nie premii. Praca dawała zadowolenie. Szef znał każdego pracownika po imieniu i wszystkich traktował jak przyjaciół, z ogromną serdecznością i wyrozumiałością, wręcz z ojcowską troską. Nie krępował się okazywać szczerego zainteresowania i przyjaźni nikomu z ogromnej załogi przedsię­biorstwa. I od tego chyba wszystko się zaczęło.

Ni stąd ni zowąd w tym nienagannym porządku zaczęło się dziać coś dziwnego. Lucek, główny specjalista od  PR firmy, zaczął się kłócić z Szefem. Stwierdził, że ma już dosyć jego protekcjonalnego stylu i serdecznej opiekuńczości. Na zebraniu zarządu powiedział, że kierownikom działów należy dać wolną rękę w zarządzaniu ich odcinkami pracy, gdyż obecna ścisła zależność od szefa krępuje ich możliwo­ści rozwoju, wskutek czego firma nie może roz­wijać wszystkich swoich potencjalnych możliwo­ści. Szef zareagował na to ze spokojem, chociaż było widać, że go to boli. Poprosił Lucka o pozostanie po naradzie. Chciał z nim poroz­mawiać w cztery oczy. Jednak to nic nie dało. Co gorsza, na następne spotkanie z Luckiem szef zaprosił swojego syna. Lucek nie znosił tego chłopaka. „Taki sam jak tatuś. Słodziutki i miły. I kogoś takiego mielibyśmy słuchać?” – rzucał kąśliwe uwagi wśród załogi. Według Lucka potrzebowaliśmy kogoś zupełnie innego, wybitnej osobowości, ambit­nego indywidualisty, który porwie pracowników w zupełnie innym kierunku i pozwoli im się wyrwać z marazmu utartej rutyny. Lucek w rozmowach z kolegami wielokrotnie podkreślał, że szef blokuje jego ini­cjatywę powołując się na przestarzały plan produkcyjny.

W końcu stało się to, czego nikt nie prze­widział w najbardziej koszmarnych przypuszcze­niach. Po kilku ostrych starciach z szefem Lucek postawił ultimatum i zagroził, że dopro­wadzi do strajku generalnego jeśli jego żąda­nia nie zostaną spełnione. Domagał się dla wolnej ręki w podejmowaniu kluczowych decyzji. W odpowiedzi na to szef zdegradował go i przeniósł do pracy na produkcji. W obecności świadków Lucek rzucił Szefowi na biurko wymó­wienie, a wychodząc z biura obrzucił wyzwiska­mi szefa i jego syna. Razem z Luckiem wymówienie złożyła jedna trzecia załogi. Lucek rozkręcił własny biznes i zatrudnił tych, którzy razem z nim odeszli. Szef nie mógł się po tym zdarzeniu otrząsnąć. Długo za­stanawiał się, czy gdzieś nie popełnił jakiegoś błę­du, czy czegoś nie zaniedbał. Było wi­dać po nim, że cierpi, a my nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak bardzo.

Niektórzy z nas twierdzili, że wszystko byłoby dobrze, gdyby szef nie był takim fanatykiem na punkcie zasad zarządzania zakładem. Uważali, że przecież mógł na próbę dać wolną rękę Luckowi i innym kierownikom. A nuż wyszłoby to wszystkim na dobre? A on, kurczowo, trzymał się swoich reguł. W imię jakiegoś tam dobra człowieka?

Fanatyk w bluzie

Przyszedł do naszego kościoła trzy lata temu. Od początku był jakiś inny niż wszyscy. Wielu z nas polubiła go, ale niektórzy od pierwszej chwili czuli do niego niechęć. Niektórzy z biegiem czasu doszli do wniosku, że nie był całkiem normalny. Owszem, dosyć fajny był z niego chłop, ale to, co wyprawiał, przechodziło ludz­kie pojęcie.  Zaczęło się od tego, że jego kumple przyszli do miasta i łażąc po szpitalach modlili się za chorych. Podobno wielu ludzi zostało uzdrowio­nych. Poszli nawet na oddział psychiatryczny, gdzie dwóch wariatów rzuciło się na nich, ale gdy zaczęli się modlić, szaleńcy uspokoili się i pierwszy raz od paru miesięcy zaczęli gadać w miarę normalnie, a potem popłakali się i ze wzruszeniem żegnali się z nimi. Czegoś takiego w naszym szpitalu jeszcze nie było.

Prawdziwe zamieszanie zrobiło się wte­dy, kiedy przyszedł on do naszego kościoła na nabożeństwo. Usiadł sobie z tyłu, a razem z nim około dziesięciu kumpli i kilka ładnych dziewczyn. Siedzieli spokojnie i słucha­li. Wtedy prowadzący powitał przybyłych gości i zaprosił ich, by podzielili się swoimi doświadczeniami z życia z Bogiem. Wtedy wstał on i wyszedł do przodu. Wyglądał dosyć przeciętnie. Miał na sobie san­dały, niezbyt nowe, dżinsy, bawełnianą koszulkę i prostą bluzę z kapturem zapinaną na zamek bły­skawiczny.

Przeczytał tekst z Pisma Świętego i zaczął mówić o tęsknocie Boga do człowieka, o Jego bezwa­runkowej miłości i akceptacji. Mówił o tym tak, jak­by to były zwykłe sprawy, nie odświętne czy uro­czyste, ale takie, które są naszym chlebem powszednim. Potem zaproponował, by ci, którzy pra­gną oddać swoje serce Bogu, wyszli do przodu, a on będzie się za nimi modlił. Wyszło paru wyrywnych nastolatków i nawiedzonych kobitek. Więk­szość zgromadzenia nie dała się jednak na to nabrać. „Znowu jakiś nawiedzony magik duchowy” – ktoś skomentował.

Niektórzy wstawali i zaczęli wychodzić z kościoła. Inni siedzieli za­kłopotani nie wiedząc jak się zachować. Kumple przybysza pod­chodzili do nich i pytali, czy mogą się z nimi modlić o zesłanie Wiatru Pocieszenia. Wywołało to przerażenie i konsternację. Kilku starszych braci demonstracyjne wstało i wyszło z kościoła nie zwa­żając na zdziwione miny gości. Jed­nak niektórzy zgodzili się, by się z nimi modlić. W końcu zebranych ogarnął jakiś amok. Ich twarze promieniały jakimś dziwnym podnieceniem i radością. Niektórzy z nich wyznawali swoje grzechy. Inni kładli ręce na drugich i prosili o zesłanie Wiatru Pocieszenia na tamtych.

Po tamtym incydencie nigdy nie popełniono już tak karygodnego błędu. Obcym zabro­niono przemawiać i modlić się w kościele. Zakaz ten dotyczył szczególnie jego. Od tej pory jego widok kojarzył się wszystkim z ostrzegawczym hasłem: „Fanatyk!” Pomimo tego, rozmawialiśmy z nim od czasu do cza­su, choć nie przyjaźniliśmy się z Nim. Był miły, tro­chę jakby nieśmiały, ale gdy mówił o Bogu, w jego oczach pojawiał się blask, pewność i moc, a w jego głosie słychać było szczerą troską. Był nawet przekonujący, ale zrzucaliśmy to na karb fanatyzmu.

Docierało do nas coraz więcej informacji na te­mat jego wyczynów w naszym mieście i w okolicy, a potem także w innych miastach. Podobno uzdra­wiał ludzi. Nie wiedzieliśmy, co o tym sądzić, zwłaszcza, iż nasi liderzy podejrzewali, iż czyni to za sprawą złych mocy i że jego cuda są fałszywe. Nasi duchowni ostrzegali nas przed nim i twierdzili, że te jego piękne mowy o Bogu i cała ta dobroć, która z niego emanowała, były tylko przykrywką dla wielkiego zwiedzenia, jakie szerzył za sprawą szatana. Stawiali mu zarzuty, ale nie bardzo chciał się tłumaczyć co stoi u podstaw jego działalności. Mówił jednak coś o całkowitej zależności od swojego ojca. Potem publicznie nazwał duchownych obłudnikami. To dopiero wywołało burzę.

Wbrew zakazowi spotykania się z nim niektórzy z nas przyję­li go do domu, gdy znowu pojawił się w naszym mieście. To co mówił i robił było naprawdę mocne. Niektórzy brali wolne w pracy, by podróżować razem z nim przez jakiś czas. Niektóre osoby zostały wypisane z Kościoła. Zrobiło się niezłe zamieszanie. Wielu stało się zwolennikami jego poglądów i spotykali się w domach, w lesie, w parku, by mo­dlić się, razem jeść i rozmawiać o jego naukach. Modlili się o Wiatr Pocieszenia, którego już trochę zasmakowali, a teraz pragnęli jeszcze więcej. Ludzie mówili, że prawdziwi chrześcijanie tak się nie zachowują.

Gdy zaczęło się do nich przyłączać coraz wię­cej ludzi, stało się jasne, że sprawy zaszły za daleko. Władze kościelne postanowiły położyć temu kres. Uznały, że fana­tyzm szerzył się jak zaraza. Złożono doniesienie do prokuratury, że czło­wiek ten powoduje zamieszanie w lokalnej społeczności, gdyż będąc przywódcą sekty odrywa młodzież od rodziców. Na podstawie tego doniesienia prokuratura wszczęła śledztwo. Sprawa nie była łatwa. Bra­kowało niezbitych dowodów. Jednak duchowni znaleźli kilka osób, które miały coś do powiedzenia na temat jego szkodliwej działalności. Sporządzono wiary­godnie brzmiący akt oskarżenia, na podstawie którego złapano go, pobito i uwięziono.

Dzisiaj mamy pierwsze od dłu­giego czasu spokojne nabożeństwo. Już nie musimy denerwować się, że ktoś zakłóci nasz spokój i dostojny porządek nabożeństwa. Martwimy się jedynie o braci i siostry, którzy się pogubili się w swoich emocjach. Liczymy, że powrócą oni jeszcze na łono kościoła i wyznają swój błąd.

Nie cieszymy się z niczyjej śmierci. Nie chcieliśmy, aby on zginął. Niestety, z własnej winy nie dał nam i naszym przywódcom innego wyboru. To jego fanatyzm go zabił, a nie my. Niech będzie to ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcieliby pójść podobną drogą odstęp­stwa i fanatyzmu.

Aha! Jeszcze jedno. Zapomniałem powiedzieć, że ludzie nazywali go, chyba d1a żartu, Jezu­sem z Nazaretu.

Żebrak

Pewnego dnia do naszych drzwi zapukał że­brak. Miał na sobie niemodne ciuchy z lumpek-su. Ojciec chciał go zaprosić do przedpokoju i dać mu coś do jedzenia, ale on wymawiał się, że nie wejdzie i że niczego nie potrzebuje. Po dłuż­szej namowie wszedł do środka, a nawet usiadł na krześle i zjadł kanapkę przygotowaną przez mamę. Wypytywał o naszą rodzinę: czy jesteśmy zdro­wi, szczęśliwi, czy czegoś nam nie potrzeba. Ojciec odpowiadał na te pytania zdu­miony tym niespodziewanym zainteresowaniem ze strony niecodziennego gościa. Od tamtej pory coś się w na­szym życiu się zmieniło. Mama i Tato zaczęli częściej się do siebie uśmiechać, a ja i moja siostra przestaliśmy się kłócić. Poczułem, że naprawdę kocham moją rodzinę, i że mi na nich zależy. Od tamtej pory żebrak nie zapukał już do naszych drzwi, ale nieraz czuję się tak, jakby był blisko mnie. W jego oczach było coś takiego, czego nie mogłem zapomnieć. Jakieś ciepło, mądrość, dobroć.

Usłyszałem o nim jeszcze raz. Był to pa­miętny dzień, kiedy moja młodsza siostra zosta­ła cudem uratowana przed śmiercią. Przebiegając przez ulicę nie zauważyła nadjeżdżającej cięża­rówki. Zginęłaby, gdyby ktoś nie wbiegł na uli­cę i nie odepchnął jej w ostatniej chwili. Nie­stety ten człowiek sam został potrącony przez pędzący pojazd. Odwieziono go do szpitala. Z opisu świadków zorientowałem się, że znam go. To ten sam żebrak. Postano­wiłem odszukać go i osobiście mu podziękować. Nazajutrz udałem się do szpitala i zapytałem o żebraka. Powiedziano mi, że wyszedł ze szpi­tala wczesnym rankiem, zwolniony na własną proś­bę. Dowiedziałem się, że już nie pierwszy raz był hospitalizowany z poważnymi obrażeniami, po których jednak bardzo szybko się dochodził do siebie, niemal bez po­mocy medycznej. Podobno był kiedyś bardzo bo­gatym człowiekiem, ale postanowił dzielić się swoim majątkiem z potrzebującymi, a teraz cały swój czas poświęca niesieniu pomocy innym. Większość lu­dzi uznaje go za książkowego fanatyka.

* * *

Trzej Fanatycy od po­czątku przy­wiązani są do jedynego prawa, jakie we wszech­świecie obowiązuje – prawa miłości.

Nie chcę już więcej chłodu, samotności i trupiego odoru samowystarczalności. Jestem zależny. Zależny od Nich trzech. Zależny od ciebie, od niego, od niej, od was. Nie chcę już żyć sam dla siebie. Chcę kochać wszystkich i być przez wszystkich kochany. Chcę, żeby moje ser­ce było otwartą książką, którą możesz przeczy­tać, abyś nie musiał się mnie bać; abyś nie musiała ukrywać się przede mną za maskami swo­ich obaw, że zostaniesz zraniona, wyśmiana czy nie doceniona.

Dotknij serca Boga. Włóż palec w miejsce, gdzie Jego fanatyczna miłości do ciebie wydrążyła otwory w Jego dłoniach i sto­pach. On nie zapomni o tobie nigdy. Jest wystarczająco silny, aby cię ochronić; dość mądry, by zaspoko­ić wszystkie twoje potrzeby; wystarczająco zaangażowany, aby się tobą nie rozczarować, nie załamać się twoją niedoskonałością. Serce Mu już więcej nie pęknie. Już raz pękło. Umarł dla swojego Ja i teraz żyje d1a ciebie całą siłą swojej potężnej miłości.

Daj się unieść tej miłości. Przestań na chwilę myśleć o sobie i uwielbiaj Go całym sercem. Skup swoją uwagę na Nim choć na kilka chwil, a On wleje w ciebie swoje życie, swoją miłość. W Nim jest koniec twoich poszukiwań sensu życia. W Nim jest nasycenie twoich najlepszych pragnień. W Nim jest głębia przeżywania i wieczne trwanie, które nigdy nie straci smaku i świeżości. Zamiast kalkulować, obliczać zyski i straty, przewidywać ryzyko i zabezpieczać drogę odwro­tu, daj się porwać tej miłości. Wreszcie za­ufaj i przestań się troszczyć o swój światopo­gląd, religijne przekonania i praktyki, swój duchowy stan i o to, aby być w porządku wobec Boga. On ma wypróbowany światopogląd, przetestowane prze­konania i wielką praktykę. Zatroszczy się o ciebie lepiej niż ty sam o siebie. Po prostu zaufaj i rzuć się w wir Jego miłości, przeżywania życia z innymi i dla in­nych, społeczności i bezwarunkowej akceptacji. Idź do ludzi, żyj z nimi i nie bój się, że cię skalają. Jeśli masz Ducha Bożego, nie musisz się bać nikogo i niczego. Zostań Jego naśladowcą. Nie musisz mieć w tym celu żadnych kwalifikacji. Nie musisz wypełniać formularzy i składać podań. Zacznij od tego, że wyciągniesz przed siebie rękę i dotkniesz Jego serca. A potem podaj rękę drugiemu czło­wiekowi i nie bój się słowa „przyjaźń”..-

Jan Kowalski

  

8 comments on “Fanatyk

  1. Hilary
    18/05/2012

    „…Przestań na chwilę myśleć o sobie i uwielbiaj Go całym sercem. Skup swoją uwagę na Nim choć na kilka chwil, a On wleje w ciebie swoje życie, swoją miłość. W Nim jest koniec twoich poszukiwań sensu życia. W Nim jest nasycenie twoich najlepszych pragnień. W Nim jest głębia przeżywania i wieczne trwanie, które nigdy nie straci smaku i świeżości. ….” – Panie Jezu, pomóż mojemu niedowiarstwu.

  2. pragnący
    17/05/2012

    chcielibyśmy zmiany ale nie chcemy rewolucji, zamieszania i posądzenia o sianie fermentu ale niestety inaczej się nie da i czas już byśmy się pogodzili z tą myślą. Choćby stanąć na głowie i kochać tak jak Jezus to i tak należy spodziewać się tego co spotkało Jezusa gdyż „..bój toczymy nie z ciałem i krwią ale z nadziemskimi mocami…”

  3. agaglaz
    09/05/2012

    Kilka lat temu, no może kilkanaście czytałam artykuły Jana Kowalskiego w broszurkach „Na Nowo” lub w „Akcentach” dokładnie nie pamiętam gdzie, ale jeżeli to ten sam Jan Kowalski to bardzo się cieszę i czekam na więcej:) Witaj Janie Kowalski!

  4. Wiesiek
    08/05/2012

    Amen! Trzeba się oderwać od -izmów i -yzmów i znowu zakochać się w Jezusie:)

  5. Aga
    07/05/2012

    Wspaniałe, poruszające, wymowne, wystarczające … tak niewiele a tak dużo żeby po prostu żyć życiem pełnym i cudownym 🙂

  6. K. Waszczuk.
    06/05/2012

    Janie Kowalski! Bardzo podoba mi się to co tu napisałeś. Podoba mi się takie chrześcijaństwo. To droga życia. Marzę już o tym, aby powstało miejsce, gdzie ludzie spotykali by się razem, aby wielbić Tego, który Jest Jedyny w Swoim Rodzaju. Jezusa Namaszczonego. Syna Bożego. Alfę i Omegę. Króla Królów i Pana Panów, ponieważ Godzien jest Baranek….
    Też jestem fanatykiem. Fanatykiem Jezusa. On jest moim Idolem. Chcę Go naśladować i być takim jak On. Coraz bardziej widzę wśród naszych braci głód i pragnienie Wody Życia.

    Jadłodajnia to wspaniały pomysł Agaty i Maćka. Będzie nas coraz więcej (fanatyków). Wtedy nasze dzieci przyjdą do Jezusa, nasza młodzież wróci i przyłączy się do nas, nasze domy zakwitną, bo Królestwo Boże zstąpi w mocy i sile. Wierzę, że do tego ognia liderzy i duchowni, o których wspominasz w swoim artykule chętnie się dołączą. Skoro Królestwo Boże zasadza się nie na słowie lecz na mocy, to możemy być pewni, że nie ma siły, która powstrzymała by jego ekspansję. Więcej takich artykułów!

    Pozdrawiam!

  7. Tomek
    06/05/2012

    Czas na zmiany. Kościół(y) już poznaliśmy – czas poznać Jezusa. Dziękuję.

  8. VolvoFan
    06/05/2012

    Mega słowa! 🙂 Dzięki!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Informacja

This entry was posted on 06/05/2012 by in Tarcia w kościele.
%d blogerów lubi to: