Zima, podobnie jak pozostałe pory roku, to dobry czas na doświadczanie obecności żywego Boga, który jest zawsze gotowy, aby nam się objawiać.
W śniegu
Zima była znacznie bardziej obfita niż teraz. Z rodziną mieszkaliśmy na wsi, a w zasadzie to kilka kilometrów za nią, na totalnym odludziu, otoczeni jedynie przez pola, lasy i rozlewiska. Miejsce było urocze, lecz gdy nadchodziła zima, każdy dzień niósł ze sobą niepewność. Aby dotrzeć do domu oddalonego o 3 km musiałem przejeżdżać bitą, polną drogę. Ta właśnie droga była głównym powodem naszych problemów, ale także i duchowych doświadczeń.
W piątek śnieg zasypał nas niemiłosiernie. Na szczęście tego dnia nie pracowałem. Miło było przebywać w ciepłym domu i w rodzinnym gronie odpoczywać po trudach tygodnia. Wszystko szło dobrze aż do momentu kiedy moja żona zechciała upiec ciasto, a w domu nie było mąki. Zaczęła nalegać, abym pojechał do sklepu. Opierałem się. Nie chciałem ryzykować wyjazdu ze względu na 1 kg mąki. Już nie raz z tego powodu zamiast odpoczynku miałem kilka godzin stresu. Ostatecznie jednak, jako dobry mąż, uległem.
Droga nie wyglądała źle. Jakieś samochody przejeżdżały tamtędy już przede mną, więc była dosyć dobrze wyjeżdżona. Gdy dojeżdżałem do wsi mój samochód nagle zawisł pomiędzy koleinami. Tak po prostu stanął i nic nie mogłem zrobić. Nie mogłem w to uwierzyć. Wisiał na mocno ubitym śniegu, a koła kręciły mu się swobodnie w powietrzu.
Pogoda była piękna. Mróz był spory i świeciło słońce. I co dalej? Pojawiła się moja typowa reakcja. Zacząłem się wściekać na żonę, na okoliczności, na siebie, że się zgodziłem. Dopiero po dłuższym czasie do głosu doszła moja duchowa natura. Czy tak powinien reagować Boży człowiek w takiej sytuacji? Jak w takim razie powinien reagować? Na pewno powinienem się modlić. Ale o co? Aby śnieg się stopił czy może, aby ktoś mnie wyciągnął? Jeżeli ktoś miałby mnie wyciągnąć to raczej powinienem pójść szukać kogoś kto mi pomoże, a nie modlić się. A nawet gdy ktoś mnie wyciągnie to jak wrócę do domu skoro ten wysoki śnieg w dalszym ciągu tam będzie. Myśli kłębiły mi się w głowie przeplatane złością i bezsilnością. Ostatecznie postanowiłem się pomodlić o pokój i wskazówki co mam robić dalej. Po modlitwie wyprostowałem się, próbując usłyszeć co mam robić dalej, lecz nic nie słyszałem. Wtedy spojrzałem bezwiednie w lusterko. Nie mogłem w to uwierzyć. Za mną stał spychacz. Wypchnął mnie, a potem odśnieżył krytyczny odcinek drogi.
Można tę sytuację tłumaczyć na różne sposoby. Dla mnie jednak tamto doświadczenie stało się wielkim spotkaniem z Bogiem, po którym zaszły w moim sercu ważne przemiany.
Po wodzie
Tydzień później jechaliśmy z żoną do pracy w oddalonym o 30 km Kołobrzegu. Podczas normalnego dnia wystarczało mi 30 minut na dojazd. To jednak nie był zwykły dzień.
Na krytycznym odcinku drogi, tuż przed wsią, tym razem znajdowała się głęboka kałuża. Woda niemalże wlewała się do środka samochodu. Na dworzu było bardzo zimno. Termometr wskazywał zero stopni i wiał silny wiatr. Bałem się , aby nie stanąć po środku tej kałuży. Przejechałem przez nią dosyć szybko. Byłem zadowolony, że udało się. Jednak 20 metrów dalej samochód zaczął się ksztusić i ostatecznie zgasł. Za szczęście w nieszczęściu uznałem fakt, że dookoła znajdowali się ludzie. Czułem, że szkoda było czasu na modlitwę. Natychmiast pobiegłem po sołtysa. Gdy ten przyszedł samochód momentalnie, bez żadnych trudności odpalił. Przeprosiłem, podziękowałem i odjechałem. 3 km za wsią na otwartej przestrzeni pól samochód znowu zaczął się ksztusić i zgasł. Tym razem nie chciał odpalić ani po 5 minutach, ani po 10, a wokół nie było żadnych ludzi. Siedziałem zrezygnowany i załamany, a wiatr napierał na szyby. Wtedy moja żona, która zupełnie nie zna się na samochodach, spokojnie i z uśmiechem przypomniała mi o modlitwie. W trakcie mówienia do Boga rozważałem co w takiej sytuacji mógłby On uczynić. Nie dowiedziałem się tego, ale przynajmniej odzyskałem pokój w sercu. Przestałem się martwić, że nie zdążę do pracy.
Siedzieliśmy w samochodzie przez jakieś trzy minuty, kiedy zobaczyliśmy w oddali samochód nadjeżdżający w naszym, kierunku. Pojazd zwolnił i ostatecznie zatrzymał się przy nas. Wysiadł z niego uśmiechnięty człowiek w T-shircie. Podszedł do nas z podniesionymi rękami i powiedział niezwykłe słowa:
– Witajcie wyznawcy Jezusa Chrystusa! W czym wam pomóc?
Zaniemówiłem. Otworzyłem maskę, a pięć minut później jechałem dalej. Do pracy zdążyłem. Opowiedziałem tę historię moim uczniom, którzy zachwycili się wspaniałością Boga. Od tego dnia modliłem się znacznie więcej i ze znacznie większym skutkiem.
Maciej Strzyżewski
Alleluja! Chwała Panu bo wielkie rzeczy czyni nam malutkim. Te doświadczenia, które opisałeś dały mi dziś dużo radości. Nadzieję i jej się trzymam że i ja wrócę na drogę na której spotkam Pana a brzemię, które tak ciąży przestanie być przeszkodą w byciu blisko Niego.
Rozumiem Twoje doświadczenia z autem doskonale. Dzisiaj miałem sprawy do załatwienia na mieście i coś się stało z moim autem podejrzewam,ze to coś z pompą paliwową się dzieje, samochód zaczął się krztusić i stanął w miejscu. Zacząłem się modlić i z Bożą pomocą bardzo wolno, ale dojechałem na nasz parking strzeżony i zaparkowałem w swoim boksie. Ktoś powie przypadek lub niezbyt groźna awaria, a ja powiem Boża ingerencja. Amen.