Samozaparciem można niewiele osiągnąć, jeżeli jednocześnie nie bierzemy na siebie swojego krzyża.
Koszt poświęcenia
Pod słowem „krzyż” rozumie się owo brzemię lub inne utrapienie, boleści, czy ofiary, które moglibyśmy wprawdzie odłożyć, a które jednak bez szemrania bierzemy, cierpimy i znosimy. Chodzi tu o te rzeczy, które w zwykłym trybie postępowania odłożylibyśmy, ale będąc świadomym tego, że nie ma innej drogi by zgubionym, chorym i cierpiącym przynieść uwolnienie, niesiemy ochotnie swój krzyż (Hbr 12,2). Jezus nie musiał cierpieć. Gdy został pojmany, oświadczył, że mógłby w tej godzinie prosić Ojca, a Ten posłałby Mu więcej niż dwanaście legionów aniołów dla uchronienia go od tak strasznego losu (Mt 26,53–54), ale Jezus poszedł na krzyż, ponieważ postanowił w sercu wypełnić Pismo i wykupić pokolenia grzesznych, zgubionych rzesz z podwójnej klątwy grzechu i chorób. Niosąc blizny na swym ciele był jako baranek bez zmazy, ofiarowany na krzyżu. Podobnie uczynił Mojżesz, kiedy wzgardził egipskim tronem, odmówił nazywania się synem córki faraona; wybierając raczej cierpieć uciski z ludem Bożym, niż mieć doczesną rozkosz z grzechu. Uważał zniewagi znoszone dla Chrystusa za większe bogactwo niż skarby Egiptu (Hbr 11,24–25). Paweł wykazał takie samo poświęcenie, kiedy opuścił miejsce w Sanhedrynie, aby się przyłączyć do pogardzanej i prześladowanej sekty chrześcijan. Tym samym nie został nieposłusznym niebieskiemu widzeniu i mógł nieść poganom zbawienną wieść. Naśladował Jezusa niosąc krzyż i wydał o tym świadectwo.
Ciężar krzyża
Charles G. Finney zrzekł się obiecanego stanowiska, aby służyć na niewypróbowanym jeszcze terenie pracy, do której nie został specjalnie przygotowany i przez to wziął swój krzyż na siebie. Ale nie wystarczy wziąć swój krzyż tylko raz. Trzeba go brać nieustannie, ochotnie i zostać wiernym, nie gorsząc się tym. Łatwo jest uczynić ślub w chwili radosnego upojenia, złożyć uroczystą obietnicę, „wziąć krzyż i naśladować Go”, lecz wielu już na drugi czy trzeci dzień o tym zapomina i wcale nie ma ochoty brać go na siebie. Jezus nikomu nie pozwolił się od swego krzyża odwrócić. Nigdy się z nim nie rozłączał. Mimo, że często odchodził na ustronne miejsce, żeby odpocząć, to i wtedy spoczywało na Nim Jego ciężkie brzemię. Gdy głodny i zmęczony usiadł przy studni w Samarii, aby odpocząć, a uczniowie Jego poszli do miasta po żywność, miał czas i siłę przyprowadzić jedną duszę do swego Ojca. Położył tym samym fundament wielkiego przebudzenia, które potem miało miejsce w Samarii. Wynikiem tego większość Samarii została wciągnięta do obozu Bożego (Dz 8). Podczas jednego z najcięższych doświadczeń, które Go spotkały na ziemi jako człowieka, gdy dowiedział się o nagłej i okrutnej śmierci swojego bratanka i umiłowanego przyjaciela, Jana Chrzciciela, odczuł potrzebę oddalenia się w samotne miejsce (Mt 14,13–14). Lecz lud, który chodził za Nim krok w krok, również i w tym momencie poszedł za Nim, a On, gdy to zobaczył, ulitował się nad nim. Odłożył swój ciężar na bok, wziął na siebie swój krzyż i zaczął im służyć, uzdrawiając ich i pocieszając w smutkach. Jego spotkanie z krzyżem pod koniec życia nie było przypadkowe. On narodził się już w cieniu krzyża, żył z nim i na nim umarł. Nigdy się od tego krzyża nie uchylał i nie zapominał codziennie brać go na siebie. Toteż nie było w Jego życiu dnia, w którym by powiedział: „Dzisiejszy dzień należy do Mnie, a jutro znowu będę sprawował dzieła mojego Ojca.” Nie stało się też nigdy w Jego życiu, by rzekł: To Mi się należy, chcę się trochę tym nacieszyć, a ludzie mogą poczekać — później jednak przyjdę do nich i będę im służył w ich problemach. Nocy, której miał być zdradzony, a ów fałszywy uczeń siedział wśród tych, którym On służył, wstał, aby umyć nogi swym uczniom i przez to pokazał im to, o czym poprzednio mówił (Mk 10,45). Oczom świata mogło wydawać się, iż Jezus niósł krzyż jedynie w owym ciemnym dniu Golgoty (J 19,77), lecz On niósł go także wtedy, gdy biedny, wzgardzony, samotny i niezrozumiany z radością chodził między ludźmi, pomagając im przez uzdrawianie i wypędzanie demonów z ich życia.
Wypróbowany kierunek
Świat nie chce tego krzyża znać ani go rozumieć. Każdy ma od Boga przeznaczony mu krzyż, który może nieść lub nie, jak sam uważa za stosowne. Nie chodzi tu o chorobę ciała w stosunku, do której bylibyśmy bezsilni, nie chodzi też o niepomyślne życiowe doświadczenia, które są naszym udziałem, czy Bogu służymy, czy nie. Tutaj chodzi o to, co my z własnej woli, dobrowolnie ofiarując, bierzemy na siebie. Bierzemy krzyż, by okazać posłuszeństwo Bogu, a przy tym stać się błogosławieństwem dla innych. Czy położyłeś się w coś dobrowolnie jako ofiara, czy też bolejesz jedynie nad swoimi życiowymi okolicznościami? Czy wziąłeś na siebie brzemię boleści i nędzy innych, aby ściągnąć na nich błogosławieństwo Boże, przynieść im zbawienie i uwolnienie? Ty mówisz, że chcesz posiąść pełną Bożą moc. Czy chcesz zapłacić za nią pełną cenę? Czy naprawdę jesteś gotowy codziennie brać na siebie swój krzyż i naśladować Jezusa przez całą drogę? Naśladować Jezusa, znaczy naśladować Go tam, gdzie został napełniony Duchem Świętym, potem przez pustynię do godzin postu i modlitw, do godzin nieustannej służby dla innych, w której mają cię spotkać: niezrozumienie, prześladowanie i spędzone na czuwaniu całe noce. To znaczy naśladować Go z brzemieniem ginącego świata na barkach w Getsemane, gdzie spodziewasz się, że ktoś w pobliżu pomaga ci je nieść, a znajdujesz go śpiącego. Następnie pójdziesz za Nim do urzędu, gdzie spotka cię fałszywe oskarżenie i niesprawiedliwy wyrok. Później staniesz pod pręgierzem obelg i biczowania, octu i żółci, a jakiejkolwiek ulgi nie możesz się spodziewać. Może teraz powiesz: Czy to jest tak, jakbym miał stracić całe życie? W rzeczy samej tak jest. Ale Jezus rzekł: „Kto by chciał duszę swoją zachować, utraci ją, a kto by utracił duszę swoją dla mnie i dla ewangelii, zachowa ją” (Mk 8,35). To jest przeobfite i nade wszystko szczęśliwe życie, życie mocy, życie faktycznego uwolnienia, życie w świadomości, że nie żyje się na próżno. Każdej ofiary warte jest doświadczenie stania się prawdziwym naśladowcą kroków Syna Bożego.
A. A. Allen
Zaczerpnięto ze strony: http://www.leszekkorzeniecki.pl