Historia wykształconej kobiety z zachodniego świata, która zdecydowała się pracować wśród dzieci w Afryce. Opowieść o poświęceniu tak wielkim i pracy tak niebezpiecznej, że bez Bożej miłości, niemożliwej do wykonania.
Gdy zastanawiam sie nad tym, co to znaczy być człowiekiem czyniącym pokój, przypominam sobie czas, który spędziliśmy na południu Mozambiku. Mieliśmy wtedy kłopoty z władzami. W larach 1996-1997 prześladowania, jakich tam doświadczaliśmy, sięgnęły zenitu. Przedstawiciele rządu napisali na nasz temat siedem okropnych oszczerstw, oskarżając nas o wszelkie możliwe zło. Tylko jeden zarzut był prawdziwy: chrzciliśmy ludzi w brudnej, skażonej wodzie, gdyż nie mieliśmy dostępu do bieżącej. Rząd uznał nas za rebeliantów usiłujących dokonać przewrotu. Ówczesna opozycja wobec rządu miała duże wsparcie ze strony RPA i Stanów Zjednoczonych, więc ich obawy były niejako zrozumiałe. Władze i lokalne kościoły nakazały nam pracować z dziećmi, które chodziły do szkół, zamiast zajmować się bandytami i złodziejami. Mówili, że z nich i tak nic dobrego nigdy nie wyrośnie.
Pewnego dnia przedstawiciele władz wtargnęli do naszego ośrodka i kazali nam go opuścić w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Byliśmy wtedy tak biedni, że codziennie musieliśmy modlić się o cud, by nakarmić naszych trzysta dwadzieścioro podopiecznych. Patrzyłam na dzieci w sytuacji, która wydawała się beznadziejna. Powiedziałam im, żebyśmy się modlili, wybaczyli i wprowadzili pokój między nas i przedstawicieli władz.
Mieliśmy bardzo niewiele zapasów, a cały personel, bardzo zmniejszony z powodu prześladowań, przez które przechodziliśmy, był wycieńczony. Chodziliśmy do pustego magazynu, stawaliśmy tam i uwielbialiśmy Boga. Co noc przedstawiciele władz czyścili nasze magazyny z niewielkich zasobów żywności, jakie mieliśmy. Pewnego dnia nie mieliśmy już nic oprócz keczupu i herbaty ziołowej. Zastanawiałam się, co zrobić, i wymyśliłam, że posmarujemy patyki keczupem, a dzieci będą mogły go zlizywać, żeby choć trochę oszukać głód. W tym czasie strzelaniny nocne były tak nasilone, że prawie nie mogliśmy spać. Byliśmy w bardzo trudnej sytuacji z kilkuset głodnymi dziećmi.
Pan poprowadził nas do uwielbienia. Weszłam do magazynu, zebrałam kilkoro ludzi, którzy wierzyli, że Bóg jest Bogiem, i razem Go uwielbialiśmy, pomimo okoliczności. W Bożej obecności po prostu się rozsypałam. Powtarzałam: ,,Boże, kocham Cię. Uwielbiałam tak długo, aż nie widziałam już pustego magazynu. Uwielbiałam tak długo, aż wszystkie potrzeby zeszły na dalszy plan. Myślałam tylko o tym, że możliwość oddania mojego życia dla miłości jest wielkim przywilejem. Po wielu godzinach uwielbienia zamknęłam magazyn. Nie było widoków na obiad, na żadne jedzenie. Po kilku godzinach pojawiła się duża ciężarówka, która dotarła do nas przez błotnistą drogę pełną kałuż. Byliśmy oddaleni od miasta o dwadzieścia siedem kilometrów. Nie wiem, jak udało im się do nas dojechać, bo nawet nie mieli napędu na cztery koła. Zapytali o Mamę Aidę, a potem z ciężarówki rozładowali nam jedzenie. Auto było pełne mąki kukurydzianej, ryżu, fasoli i cukru. Chwała Barankowi! Nie znałam ich. Nie miałam pojęcia skąd przyjechali. Byli to Mozambijczycy, których już nigdy więcej nic widziałam. Byli jak aniołowie w przebraniu. Bóg uczynił dla nas wspaniały cud. Dzieci zaczęły śpiewać, tańczyć i dziękować Bogu za Jego zaopatrzenie.
Można doświadczyć realnego błogosławieństwa w czasie prześladowań. Wielka jest nasza nagroda w niebie. Prawdziwe błogosławieństwo przychodzi, gdy w trakcie wojny wybieramy pokój. Wypowiadaliśmy słowa pokoju do tych, którzy chcieli, byśmy z nimi walczyli. Wybieraliśmy pokój. Jeśli w obliczu braku i trudności zatrzymujesz się, uwielbiasz i okazujesz miłość Bogu, nigdy nie przegrasz. Jezus zawsze zwycięża. Nawet jeśli dla Niego umieramy. On zwycięża. I w tym Jego zwycięstwie zwyciężamy też my.
Ucieczka
Pewnego razu wydano na mnie wyrok śmierci i w środku nocy musieliśmy uciekać, by ratować życie. Mieliśmy wtedy dwie ciężarówki – o jednej z nich, nazywanej Łazarzem, już wspomniałam wcześniej. O drugiej w nocy, Rolland i ja, zabraliśmy Elishę i Crystalyn oraz tyle małych dzieci, ile udało się zmieścić w dwóch autach, i wyruszyliśmy w ciemnościach do naszego małego biura w Maputo.
Dwie odważne misjonarki, Rachel z Wielkiej Brytanii i Alison z Australii, okazały się świętymi, modląc się, aby Bóg przez cały czas nas chronił. Pomogły nam w każdy możliwy sposób.
Ja nieustannie powtarzałam: „Boże, musisz się nimi zająć. Nie wiem, dokąd iść ani co robić”. Przez cały czas wszyscy wypowiadali słowa pokoju względem naszych prześladowców, prosząc Boga, by nauczył ich kochać.
Urzędnicy pojawili się nazajutrz, aby zastraszyć dzieci, które pozostały w ośrodku. Kazali im przerwać uwielbienie, ale dzieci nie chciały. Uwielbiały, tańczyły i śpiewały, dziękując Bogu za wszystko. To rozzłościło niewierzących przedstawicieli władz. Mówili o nas najgorsze rzeczy, rzucali w dzieci kamieniami i wołali: „Jeśli chcecie jeść, natychmiast się zamknijcie! Nie wolno wam uwielbiać Boga. Jeśli będziecie uwielbiać, umrzecie z głodu. Jeśli przestaniecie uwielbiać Boga, przejmiemy ten ośrodek i zajmiemy sie wami. Bóg nie istnieje. Jeśli będziecie czytać Biblię, jeśli będziecie się modlić, umrzecie z głodu”. Dzieci patrzyły na nich i śpiewały jeszcze głośniej. Żadne dziecko nie wyszło. Urzędnicy byli wściekli, więc zmienili taktykę. Zaczęli obiecywać dzieciom dom, jedzenie i szkołę, jeśli wyprą się wiary to zostaną w ośrodku, który władze właśnie przejęły. Mimo tej pokusy żadne dziecko nie zostało. Dzieci reagowały w przeciwnym duchu, wypowiadając słowa pokoju. Wiedziały, że są prawdziwymi synami i córkami Boga oraz że ich Ojciec w niebie zajmie się nimi. Wszystkie wyruszyły w drogę. Przeszły dwadzieścia siedem kilometrów, błotnistą drogą, w większości na boso. Udały się do naszego małego biura, śpiewając piosenki uwielbienia w swoim ojczystym języku Shangaan.
Nie wiedzieliśmy, co robić. Dzieci zjawiły się w naszym biurze w centrum Maputo, gdzie się zatrzymaliśmy. Byty tam tylko dwie toalety. Male biuro było pełne ludzi. Dzieci miały zakrwawione stopy, były wstrząśnięte ostatnimi wydarzeniami. Dorośli kpili z nich i mówili, że Boga nie ma, ale pomimo tego one wprowadzały pokój. Wiedziały, że Bóg jest ich Ojcem. Zwyciężyły dzięki miłości, która nigdy nie zawodzi. Nawet gdyby odebrano im życie, nie przestałyby uwielbiać Jezusa! Nie mówimy tu o wielkich przywódcach kościołów. To były bose dzieci, bite i prześladowane, które nie wyrzekły się ewangelii. Usłyszały, że są tylko żebrakami, pozbawionymi wszelkiej wartości, inteligencji czy nadziei w tym świecie. Te dzieci stawiły opór władzy zagrażającej ich życiu i odeszły w pokoju. W obliczu zła nasze dzieci okazały dobro. W obliczu nienawiści zademonstrowały dobroć Jezusa. Pośród prześladowań nie odpowiedziały walką, lecz zaprowadzaniem pokoju. Te dzieci naprawdę są synami i córkami Boga.
Byłam wściekła. Nie rozumiałam, dlaczego Bóg dał nam trzysta dwadzieścioro dzieci, a potem pozwolił, żeby zostały pobite i znowu stały się bezdomne. Teologicznie wiedziałam, ze Bóg Ojciec nas kocha i kocha te dzieci, ale nie wiedziałam, jak czynić pokój w takiej sytuacji. Patrzyłam każdemu dziecku w oczy, zastanawiając się, co mogłoby dać im nadzieję. Od pierwszego dnia, kiedy zabrałam je z ulicy uczyłam je, że musimy kochać bez ograniczeń i że będziemy kochać bez końca.
Mój znajomy, Manessa, który w czasie wojny był żołnierzem bardzo chciał mnie chronić. Gdy ogłoszono za moją głowę nagrodę w wysokości dwudziestu dolarów, przyszedł do mnie i powiedział:
„Nic martw się, Mamo Aido. Mam kałasznikowa i granat pod łóżkiem. Pójdę tam i ich wszystkich pozabijam”. Manessa myślał, że ta ofiara mnie ucieszy, ale powiedziałam mu, że jesteśmy tu żeby kochać i przynosić pokój.
Postanowiłam wpaść w ciągu dnia do ośrodka. Byłam świadoma zagrożenia życia, ale chciałam porozmawiać z przyjaciółmi z wioski o miłości i przebaczeniu. Podzieliłam się z nimi tym, co było w moim sercu: Chcę, żebyście kochali tych, którzy próbują nas zabić. Kochajcie ich bez ograniczeń, do końca. Chcę, żebyście zachowali z nimi pokój.
Moje przesłanie nigdy się nie zmieni. Mam do zaoferowania tylko miłość, a to była jedna z prób jaką ona musiała przejść. Mogliśmy wyjechać do Ameryki i uniknąć całego tego szaleństwa. Mogliśmy zgłosić się do zagraniczncj prasy i walczyć o siebie, ale postanowiliśmy słuchać wezwania Pana, by kochać i wybaczać. Dla zachęty w tym trudnym czasic Rolland wydrukował i powiesił na ścianach wersety biblijne. Myślałam, że moje życic dobicglo końca. Przez wiele dni nie spałam i nie jadlam. Mieliśmy złamane serca i byliśmy zdruzgotani. Potrzebowaliśmy cudu z nieba.
W odpowiedzi na nasze modlitwy Bóg pojawił się i dokonał pierwszego cudu pomnożenia, jaki widziałam. Przyjechała do nas pewna kobieta z Teksasu, która ugotowała dla naszej cztero osobowcj rodziny kurczaka z ryżem. Gdy otworzyla drzwi, zobaczyła na podwórzu prawie setkę dzieci. Przeraziła się i zaczęła płakać. Ugotowała obiad tylko dla czterech osób. Powiedziałam jej, że mamy wielką rodzinę, ale żeby się nie martwiła, tylko się pomodliła. Zdenerwowana chciała wrócić do kuchni i coś jeszcze ugotować. Pomodliła się bez przekonania: Pobłogosław to Panie. Amen!
Nie jcstem pewna, czy czułam się wtedy jak osoba czyniąca pokój, ale byłam przekonana, że jestem córką Boga. Przemęczona i głodna, nie wiedziałam co robić. Powiedziałam dzeciom, aby usiadły na matach i czekały na obiad, uwielbiając Jezusa. Jedna z naszych mozambickich córek, Rabia, i współpracownica, Maria, pomogły w podawaniu jedzcnia. Nakładały każdemu z niewielkiego garnka porcje ryżu, kurczaka i skrobi kukurydziancj. Poprosiłam o duże porcje, bo dzieci były bardzo głodne. Każde dziecko dostało talerz jedzenia! Nic zdawałam sobic wtedy sprawy, że Bóg rozmnożył też plastikowe talerze. Wystarczyło ich dla wszystkich! Po raz picrwszy w życiu zobaczyłam, że zawszc wystarczy. Bóg rzeczywiście zaspokoił głód swoich dzieci w czasie wielkiej potrzeby. Dla Bożych synów nic nie jest niemożliwe.
Gdy doświadczaliśmy tych trudności, codziennie modliliśmy się o naszych prześladowców, którzy wystawili na mnie list gończy. Bóg usłyszał nasze wołanie! Od tego czasu otrzyliśmy trzy szkoły podstawowe, a po latach władze pojawiły się w naszym biurze z przeprosinami na widok wyników rcstów osiąganych przez naszc dzicci. Były to najlepsze wyniki w całym kraju. Urzędnicy zc łzami w oczach prosili nas o wvbaczenie konfiskaty budynków. Dzieci postanowiły czynić pokój i zostały cudownie wynagrodzone.
Dla mnic sę one skarbem z nicba. Modlę, się żebym nigdy nie rezygnowała z żadnego z nich. Chcę patrzeć na to, co Jezus zrobi przez ich życie całkowicie Jemu powierzone. Jezus przemienia te zapomniane dzieci w przywódców.
Niedawno otrzymaliśmy wspaniałe wieści! W Mozambiku jest niewiele uniwersytetów i w jednej z tych szacownych uczelni było aż dwanaście tysięcy kandydatów na ostatnie dwa miejsca. Oba zostały zajęte przez naszych wychowanków. Nasze dzieci naprawdę są przyszłymi liderami Mozambiku, ponieważ nauczyły sie przebaczać i reagować z miłością.
Tak, jak naszym dzieciom, uciekającym przed prześladowcami, tak i nam Bóg naprawdę błogosławi, nawet jeśli według światowych standardów sukcesu nic zawsze tak to wygląda. Kochać pośród bólu, wybaczać pośród zła, pocieszać pośród agonii, przynosić pokoj w czasic wojny – oto Boże serce. Z reagowania w przeciwnym duchu do tego, czego spodziewa się świat, rodzi sie prawdziwe szczęście. Miłość nigdy nie zawodzi i jeśli będziesz trwał w miłości, zawsze zwyciężysz.
Nadal doświadczamy w Mozambiku ogromnej walki duchowej, ale odkrywamy, że owoce Ducha są naszą najlepszą bronią. Rolland zawsze przypomina mi, że Boże umiejetnosci sa najlepsze. Bóg wie, jak wywyższyć swe imię i ochronic je oraz swoją reputacje w tym swiecie. Jego wola jest spektakularna, radosna i nie da się jej ulepszyć. Jego Królestwo jest domem sprawiedliwości i doskonałości, a Jego cele będą na ziemi zrealizowane.
Bóg cieszy się postępami swojego Kościoła i kierunkiem, w jakim zmierza. Kurz, śmieci i grzech, zamieszkujące ten świat, nie załamałują Go. Nie czuje się zniechęcony, ani zagubiony. Nie ma oczekiwać w stosuku do nas, lecz potężnie w nas działa – i odniesie sukces. Uczyni z nas ludzi niosących pokój, a Jego Królestwo przyjdzie ze sprawiedliwością, pokojem i radością w Duchu Świętym (Rz 14,17).
Synowie i córki tej ziemi, radujcie się!
Idźcie, spożywajcie potrawy swiąteczne i pijcie napoje słodkie. Poślijcie też porcje temu, który nic gotowego nie ma, albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją (Ne 8,10).
Boża radość jest naszą siłą. Musimy o tym pamiętać, szczególnie gdy walka się zaostrza. Ostatnie osiemnaście miesięcy było najtrudniejszym okresem w moim życiu. Umierali przyjaciele i niemowlęta. Zmagaliśmy się z chorobami, powodziami, emocjonalnie trudnymi zdarzeniami, olbrzymimi potrzebami finansowymi, wielkimi stratami, zagrożeniem życia, fałszywymi oskarżeniami i zdradą. Im jest jednak trudniej, tym bardziej stajemy się nieustępliwi, by patrzeć tylko na piękną, doskonałą nagrodę – naJezusa Chrystusa. On zawsze jest wart tego wszystkiego.
W próbach i prześladowaniach nasz nieprzyjaciel użyje wszelkich możliwych narzędzi, by skupić nas na problemach. Poswięcajmy mniej uwagi jemu, a więcej Jezusowi, naszemu Zbawcy. Nie dajmy się odwieść od prostoty i czystości oddania Bogu. Idźmy do przodu. Nasz oręż to stałą wiara, łagodność, pokój, cierpliwość i miłość, której nie da się oprzeć. W Nim nie możemy polec.
Gdy wybieramy drogę uniżenia, nigdy nie przegrywamy. Gdy odpowiadamy w przeciwnym duchu – miłością na wojnę, przebaczeniem na nienawiść i odpłacamy dobrem za zło – zawsze zwyciężamy. Kazania na górze nie da się ulepszyć. Jesli idziemy za Jezusem na krzyż – drogą żałoby. cichości, miłosierdzia, pokory, głodu, pragnienia i pokoju – będziemy prawdziwie pobtogosławieni. A Bóg w miłości wszystko zmieni na lepsze!
Dlaczego ludzie czyniący pokój zostali nazwani synami Boga na ziemi? Zjednoczeni z Synem kontynuujemy Jego dzieło pojednania w mocy Ducha. Historia naszych zmagań, gdy straciliśmy ośrodek dla dzieci, ilustruje, co dzieje się, gdy wybieramy perspektywę Ojca i żyjemy jak Jego dzieci na ziemi. Bóg wynagrodzi nasza wiarę i teraz mamy w Pembie nieruchomość ponad siedem razy większą niż to, co straciliśmy w 1997 roku. Wiele lat później ci sami przedstawiciele władzy, którzy nas prześladowali i pobili nasze dzieci, podziękowali nam, że zostaliśmy w ich kraju.
Najlepszy prezent świąteczny
Kiedy indziej stanęłam przed kolejną walką, tym razem nie z władzami, lecz sceptykami, którzy powątpiewali w zasadność naszych dzialań. W dzień Bozego Narodzenia siedziałam na słomianej macie w ponad czterdziestostopniowcj spiekocie, patrząc na setki pięknych dzieci. To był prawdziwy afrykański upał i spływały ze mnie krople potu. Byłam szczęśliwa, patrząc na jasne dziecięce uśmiechy. Jezus powiedział, bym spojrzała każdemu dziecku w oczy i po kolei je błogosławiła. Zaprosiliśmy wszystkie dzieci z ulicy i wysypiska śmieci. Postuchałam mojego Zbawiciela i patrzyłam w oczy każdemu z nich. Wokół mnie zebrane były dziewczynki, które sprzedawały swoje ciała, bandyci, łobuzy, dzieci z wioski, zapomniane, zagubione, opuszczone i samotne. Tak bardzo cieszyłam się, że możemy rozdać prezenty, które nasz personel przygotował dla dzieci spoza ośrodka.
Wielu młodych ludzi przyszło na świąteczne przyjęcie pijanych, ale nie w Duchu Świętym, po prosru pod wpływem alkoholu. Dziewczyny z ulicy prawie nic na sobie nie miały. Wszystkich ich jednak przytulałam i wszyscy wolali do mnie: Mama Aida! Przychodzili jeden po drugim: setki dzieci, które zaprosiliśmy na przyjęcie. Mieliśmy wolontariuszkę z Ameryki, która była dyrektorem do spraw zdrowia psychicznego na cały stan. Uważała, że to chory pomysł, by zacząć rozdawać ograniczoną liczbę paczek niezliczonej gromadzie dzieci. Chyba myślała, że ja też byłam psychicznie niestabilna. Wyjaśniłam jej, że w pierwszej kolejności wręczymy prezenty dzieciom, króre nigdy w życiu nie dostały żadnego prezentu i zaczęliśmy je rozdawać. Na początku moja koncepcja nie zyskała aprobaty. Wszystkie podarunki, które pracownicy skrzętnie przygotowali i zorganizowali, trafiały bowiem do dzieci ulicy, a nasi podopieczni z ośrodka musieli przyglądać się i czekać.
Gdy przyszła kolej na nasze starsze dziewczynki, moja przyjaciółka i współpracownica poinformowała mnie, że została już tylko torba pełna pluszaków. Stare pluszowe pieski – nic więcej.
Dziewczyny podeszły, a ja zapytałam pierwszą, co by chciała dostać. Odparła, że koraliki. Popatrzyłam na przyjaciółkę, a ona powtórzyła: ,,Zostały tylko pieski!”. Poprosiłam, żeby sprawdziła jeszcze raz. Była już bardzo zirytowana, ale sięgnęła do torby pełnej starych przytulanek i nagle zaczęła krzyczeć: Koraliki! W torbie są koraliki! Wolontariuszki z Argentyny biegały w kółko i krzyczały z radości. Wszystkie nasze dziewczęta otrzymały piękne kolorowe koraliki. Bóg naprawdę jest Bogiem i jest dużo lepszy niż Święty Mikołaj. Pamiętam, że gdy studiowałam teologię w Kings College na Uniwersytecie Londyńskim, jeden ze znanych teologów ironicznie zauważył, że niektóre charyzmatyczne „typy” potrafią modlić się nawet o miejsce parkingowe. Pogładził swoją brodę i powiedział: ,,Bóg to nie Święty Mikołaj”. Nie, Jezus jest lepszy niż Święty Mikołaj! Zamienił wodę w wino i ciągle przez swego ducha adopcji zamienia małe serca sierot w synów i córki Króla.
Wolontariusze, którzy oglądali cud naszego Bożego Narodzenia, wrócili do Ameryki i Argentyny, by pracować tam z biednymi w miastach. Dzieci, które były cierpliwe i dały pierwszeństwo dzieciom ulicy, otrzymały błogosławieństwo. Słowa św. Franciszka z Asyżu są ciągle prawdziwe:
„Panie, uczyń mnie instrumentem Twojego pokoju. Tarn, gdzie istnieje nienawiść, pozwól mi siać miłość. Gdzie krzywda, wybaczenie. Gdzie wątpliwość, wiarę. Gdzie rozpacz, nadzieję. Gdzie ciemność, światło. A gdzie smutek, radość. O Święty Władco, spraw, abym nie tyle poszukiwał pocieszenia, co pocieszał. Nie tyle szukał zrozumienia, co rozumiał. Nie tyle szukał miłości, co kochał. Ponieważ poprzez dawanie otrzymujemy. Poprzez dawanie otrzymujemy. Poprzez wybaczanie sami otrzymujemy przebaczenie. A poprzez śmierć rodzimy się do życia wiecznego”.
Heidi Baker
Jest to fragment książki pt.: „Przepełnieni miłością”. Książka dostępna na:
http://wydawnictwo.wieczernik.pl/index.php?route=product/product&product_id=849
Wysłuchaj audycji:
Podobny artykuł:
https://jadlodajnia.org/2013/07/17/zamienil-podroze/
no i mam łzy w oczach … 🙂 piękne!